like it

poniedziałek, 16 marca 2015

Wiedza, którą warto promować! Cz 3

Inny współcześnie żyjący człowiek, powszechnie uważany ze autorytet moralny, laureat pokojowej nagrody Nobla - XIV Dalaj Lama na omawiany temat wypowiedział się następująco : „Nie zdołamy jednak rozwiązać problemów- tak wojny, przestępczości, przemocy, psychicznego i fizycznego cierpienia- dopóki nie zrobimy CZEGOŚ z niedociągnięciami nas samych. Co zatem należy robić ? Przede wszystkim musimy dojść do zgody w kwestii tego, co jest dobre, a co złe, co stosowne, a co niestosowne”. I ten człowiek zauważył coś, czego inni zauważyć nie mogą. I tego człowieka rady nie mają swego źródła w wiedzy, zatem skuteczne być nie mogą. Trzeba zrobić coś ? Trzeba dojść do zgody w sprawach najważniejszych, bez wskazania sposobu na to, aby ludzie mogli do zgody dojść. To, co radzi Dalaj Lama to i dużo w stosunku do rad innych i bardzo mało w stosunku do potrzeb.

Wielki myśliciel z Królewca, Emanuel Kant tak pisał: „W sądach czystego rozumu mniemać (czyli mieć poglądów) nie wolno zgoła. Trzeba wiedzieć, albo powstrzymać się od wszelkiego sądzenia. Tak samo jest z zasadami moralności, gdzie nie godzi się podejmować działania, mniemając tylko, że coś jest dozwolone, ale trzeba to wiedzieć”.

Najwięcej najważniejszej dla ludzi wiedzy zgromadzili i przekazali potomnym Żydzi. Dlatego na ich rady trzeba zwracać szczególną uwagę. Rabi Uri daje taką receptę na uzdrowienie ludzkości : „Dusza moja jest chora - poskarżył się rabbi Uri i jego ulubiony uczeń Icyk Magid wzdrygął się.
- Czasy są chore, dlatego dusze chorują- zaprzeczył nauczycielowi Icyk.- Trzeba rebe leczyć czasy.
- Trzeba leczyć siebie- cicho powiedział rabbi Uri.
- Boże sprawiedliwy, iluż ich było tych lekarzy czasów, iluż ich przeszło po ziemi ? I czym się to wszystko skończyło ? Kajdanami, szafotem, obłędem. Nie, nie da się uleczyć czasów. Każdy musi leczyć siebie, MOŻE dopiero wtedy ozdrowieją czasy” (Grigorij Kannowicz, „Łzy i modlitwa głupców”, Książka i Wiedza, Warszawa 1985r.).

Gdy ciało jest chore, to i dusza (elektromagnetyczna) również musi być chora - wiedział ks. prof. Włodzimierz Sedlak. Różnych naprawiaczy świata było dotychczas bardzo wielu, a świat nadal jest popsuty i to bardziej, niż kiedykolwiek był zepsuty w przeszłości. Wprowadzane w życie propozycje myślicieli, szaleńców (Lenin, Stalin, Hitler), filozofów, twórców wielkich i małych religii w praktyce okazały się być nieskuteczne, a nawet bardzo częsta bywały szkodliwe. Nie mogły być skuteczne. Trzeba działać inaczej, przyczynowo. Innej skutecznej drogi nie było, nie ma i nie będzie. W czasach najgłębszej degeneracji Narodu Polskiego Hugo Kołłątaj pisał: „Trzeba, wraz z powstawaniem naszym, koniecznie podnieść upadły charakter narodu”

Prof. Jan Szczepański pisał ... „Jestem zdania, że upadek Polski rozpoczął się w drugiej połowie XVII wieku. I ciągle jeszcze idziemy w dół. Z kryzysu wyjdziemy chyba w XXII wieku”. Nie udało się podnieść upadłego charakteru narodu, nie udało się wyjść z permanentnego kryzysu. Zamiast lepiej, jest coraz gorzej. Gdy chorób i chorych przybywa degeneracja narodu pogłębia się a dzieci coraz częściej zabijają dzieci lub dorosłych, ponieważ, jak niektórzy zabójcy mówią.- lubią zabijać. Przestępczość w Polsce od lat wzrasta o około 15 % rocznie. Winni są rządzący. Gdy nasz Naród miał już w 1974 r. szansę na wprowadzenie mojego programu poprawy wyżywienia narodu (dzięki Premierowi Jaroszewiczowi) chorych na obie postacie cukrzycy było w Polsce około 300 tysięcy. Gdy pisałem „Dietę Optymalną” w 1996 r., chorych na cukrzycę było już w Polsce ponad milion. Gdy pisałem następne, rozszerzone wydanie "Diety Optymalnej" liczbę chorych na cukrzycę w Polsce oceniano na około 2 miliony. Liczba chorych na inne choroby zaliczane do cywilizacyjnych podobnie wzrosła.

A przecież tak być nie musi. Z cukrzycy i z prawie wszystkich innych chorób wyleczyć się można. Osoby stosujące zasady Żywienia Optymalnego o tym wiedzą. Sprawdzili je na sobie i swoich rodzinach.

Wiedza, którą warto promować! Cz 2

Dobre produkty pochodzące od dobrego narzędzia, jakim staje się mózg ludzki wyleczony z wadliwej struktury i czynności to: wiedza, prawda, mądrość. Złe i zawsze szkodliwe produkty wytwarzane przez popsute narzędzia mieszczące się w głowach ludzkich to: wiara, poglądy, najczęściej jedno i drugie.

Szczególnie patologiczna czynność umysłów występuje u tak zwanych uczonych. Bowiem uczyli się tego, co niepotrzebne i czym więcej się nauczyli, tym większe powodują szkody. Ks. Prof. Włodzimierz Sedlak, człowiek który wiedział, napisał o uczonych: „Konsekwencje decyzji uczonych, którzy muszą wybierać zło, bywają nadzwyczaj groźne”. Uczeni muszą wybierać zło. Na przykład dzięki Żywieniu Optymalnemu z cukrzycy typu I i typu II wyleczyło się tysiące ludzi. Wielu lekarzy i profesorów widziało osoby wyleczone, ale nadal dla medycyny cukrzyca pozostaje chorobą nieuleczalną. Zamiast podjąć decyzję dobrą, czyli pomóc w wyleczeniu chorujących na cukrzycę, straszą chorych, wyzywają i ubliżają wyleczonym, dlatego cukrzyca, od której gatunek ludzki mógł być już dawno uwolniony, nadal musi trapić ludzi i to z niepotrzebną stratą niewyobrażalnie dużych pieniędzy.

Jeden z ludzi wiedzących, Stanisław Staszic wiedział, że poglądy będą najszkodliwsze ludziom i będą najdłużej trapić rodzaj ludzki. Pisał, że wiara czyni człowieka głupim. Nie wiedział, że wiara nie jest przyczyną głupoty, a głupota nie jest przyczyną wiary, nie wiedział, że i głupota i wiara mają jedną wspólną przyczynę wyższą. 

Myślący Hugo Kołłątaj wiedział, że wszelkie zło pochodzi z poglądów. Kołłątaj nie znał przyczyny poglądów, Staszic nie znał przyczyn wiary i poglądów. A przecież Staszic i Kołłątaj to najsprawniejsze umysły, jakie pojawiają się rzadko, za rzadko, w chorym rodzaju ludzkim, rzadko i w narodzie polskim. Słaba to pociecha, że w wielu narodach nie pojawiali się tacy ludzie nigdy i nadal pojawiać się nie mogą. Nie z tych narodów trzeba brać przykład i nie od nich się uczyć.

Święty Paweł Apostoł w liście do Koryntian (1 Kor 1,20) pytał „Gdzież mądry? Gdzież uczony? Gdzież badacz świata tego? Czyż Bóg nie ogłupił mądrości Świata tego?. A ponieważ Świat nie poznał Boga przez mądrość, w mądrości bożej, spodobało się Bogu przez głupstwa nauczanie zbawić wierzących”. To nie Bóg spowodował, że nie było i nie ma mądrych, nie ma badaczy świata tego, nie Bóg uniemożliwił poznanie Boga przez Mądrość, w mądrości bożej. Wszystko to zrobili ludzie i nadal robią tak samo. Nauczanie głupstwa rodziło i rodzi głupców. A przecież nie o to chodziło Bogu. Chciał w ludziach mieć partnerów w wiedzy, prawdzie i mądrości. Takimi ludzie zostali stworzeni i takimi być powinni. Takimi mogą się stać i takimi stać się muszą.

Bóg nie lubi głupców : „Wszystkie dni głupiego są złe, a mądry ma gody ustawiczne” i „Nikogo bowiem nie miłuje Pan, jako tego, który z mądrością przebywa” napisano w Biblii.

Tylko przez usunięcie przyczyn (ekologicznych) , które spowodowały biologiczną degradację rodzaju ludzkiego i powszechnie patologiczną czynność mózgów ludzkich, może pojawią się ludzie mądrzy, nauczeni, umiejący badać świat ten, potrafiący poznać Boga przez mądrość, w mądrości bożej. Usunięcie tych przyczyn, jest moim głównym celem. Zgromadziłem potrzebną wiedzę i znam przyczyny rzeczy, w tym przyczynę biologicznej degradacji rodzaju ludzkiego i wiem, jak tę przyczynę usunąć można. I trzeba. Zawsze lepsze jest to, co przynosi lepsze efekty. Moja wiedza stosowana w praktyce przynosi efekty znacznie bardziej korzystne od wszystkich innych stosowanych dotychczas i obecnie metod. Spowodowała więcej udokumentowanych „cudów” niż trafiło się ich w całej pisanej historii ludzkości.

Dr hab. med. Wolfgang Lutz, specjalista medycyny wewnętrznej i dietetyki, autor książki pt. „Życie bez chleba” , która rozeszła się w nakładzie ponad 8 milionów w różnych językach ( wkrótce ma być wydana w USA) w liście do mnie z dnia 26 czerwca b.r. napisał m.in.: „Stosując dietę zawierającą ekstremalnie wysoką zawartość tłuszczów (zwierzęcych), niską białka i węglowodanów, dr Kwaśniewski uzyskuje efekty, wyraźnie przewyższające rezultaty, jakie uzyskiwali inni przy pomocy różnych zwykłych, nisko-węglowodanowych diet. Prace dr Kwaśniewskiego wykazały, jak absurdalnym jest powszechne przekonanie o szkodliwym wpływie tłuszczów zwierzęcych na nasze zdrowie”. Doc. Lutz jest jednym z bardzo nielicznych uczonych, który zna się na rzeczy, potrafił szybko zrozumieć moją wiedzę, potrafił docenić korzyści z niej wynikające. Bowiem sam, od wielu lat odżywia się korzystnie dla mózgu swego.

niedziela, 15 marca 2015

Wiedza, którą warto promować. Cz. 1

"Wszystkie dotychczas wymyślone i stosowane recepty w przeszłości, a także i obecnie stosowane w celu poprawienia świata zawsze były nieskuteczne i obecnie skuteczne nie są. Takie są fakty, taka jest prawda. Przy powszechnym założeniu, że tak jak jest – jest dobrze i lepiej być nie może, wystarczy tylko to i owo nieco poprawić, nawet nie szuka się sposobu na przyczynowe wyeliminowanie chorób i wszelkiej patologii z ludzkiego życia. Albowiem ludzie nigdy nie mogę szukać czegoś, o czym nawet nie wiedzą, że to coś istnieje.

Przyjmowanie za normalne czegoś, co nie jest normalne i czego w biologicznie zdrowym gatunku być nie może, zawsze świadczy o niesprawności układu odbierającego informacje, przetwarzającego dane i wyciągającego praktyczne wnioski. Jeżeli te wnioski zastosowane w praktyce, nie dają korzystnych efektów ( a które dały?), a nawet z zasady pogarszają istniejący stan rzeczy, to wniosek może być tylko jeden.

Aparaty znajdujące się w ludzkich głowach są niesprawne. Działają źle. Niezbyt często pojawiający się ludzie o sprawniejszych umysłach , których Sołżenicyn nazywał ludźmi myślącymi i znajdował ich nie więcej jak trzech na każde 100 lat, potrafili zauważyć co jest źle i gdzie jest źle. Niektórzy nawet potrafią wskazać wyższą przyczynę zła i wskazać miejsce w którym należy poszukiwać tej przyczyny. Takim człowiekiem był prof. Julian Aleksandrowicz. Wiedział on, nieważne od kogo, że „wszelkie trudności gospodarcze, społeczne, polityczne, a także wszystkie choroby mają swoją przyczynę w wadliwej strukturze i w wadliwej czynności mózgów ludzkich, a ta wadliwa struktura i wadliwa czynność mózgów u wszystkich (prawie) ludzi była i jest spowodowana czynnikami EKOLOGICZNYMI”. Czyli zewnętrznymi. Czyli nie genetycznymi. Czyli możliwymi do usunięcia. Zatem w czynnikach środowiskowych, zwanych ekologicznymi, trzeba szukać tej wadliwej struktury i wadliwej czynności ludzkich mózgów.

Drugi z myślących XX wieku Erich Fromm potrafił spojrzeć na ludzkość z zewnątrz. Cóż on takiego w tej ludzkości zobaczył. Pisał tak: „Patrząc z zewnątrz jesteśmy bandą szaleńców, których właściwie należałoby izolować, ale kto kogo ma izolować, skoro wszyscy są szaleni, a każdy uważa swoje szaleństwo za normę”. Jak dotąd ludzie doskonale izolują się sami w piekle, które SAMI sobie stworzyli, już tu, na Ziemi. „To ludzie porobili, że nieszczęśliwym jest człowiek” - pisał Staszic. Jan Paweł II, który również potrafił zauważyć to, czego inni zauważyć nie mogą, w jednej ze swych pierwszych encyklik ( Dives et Mizerykordia) napisał: „Widocznie istnieje wadliwy mechanizm , który legł u podstaw całej cywilizacji ludzkiej i całej cywilizacji materialnej”. Nasz wielki rodak zauważył, że z rodzajem ludzkim jest coś źle. Że źle jest od początku, od podstaw.

Ta sama wypowiedź podana przez człowieka wiedzącego (umysły typu Staszica, czy Sedlaka) wyglądałaby następująco: "Istnieje wadliwy mechanizm itd.". Ta sama wypowiedź podana przez człowieka mądrego brzmiałaby następująco: „Przyczyną wadliwego mechanizmu, który... - jest wadliwa struktura czynności mózgów ludzkich, a przyczyną tej wadliwej struktury i wadliwej czynności, są błędy w zaopatrywaniu własnego organizmu, wymuszające chorą czynność umysłu”. Te błędy, popełnione przez naszych dalekich przodków są znane jako tak zwany grzech pierworodny.

Ludzie dotychczas nie wiedzieli i nie wiedzą obecnie na czym ten grzech polegał i nie wiedzą, co trzeba czynić, aby skutki tegoż grzechu usunąć z własnych organizmów, a najważniejsze - usunąć z własnych umysłów. Nie rozumieją jego skutków podanych w Księdze Rodzaju. Ludzie nie mogą znaleźć przyczyny nieszczęść, które ich trapią, bo narzędzie koniecznie potrzebne do znalezienia tej przyczyny, było popsute, co uniemożliwia szukanie tam, gdzie szukać trzeba, jak i wszelkie inne szukanie. Popsute narzędzie stosowane w technice daje zły produkt. Popsute narzędzie umieszczone w ludzkich głowach również daje zawsze złe produkty. Inaczej być nie może." dr JK.

piątek, 13 marca 2015

My, roczniki 50-60-70-80 XX w.

My, urodzeni w latach 50-60-70-80 tych, wszyscy byliśmy wychowywani przez rodziców patologicznych. Na szczęście nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wspominamy z nostalgią lata 60-70- 80. Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy zasad BHZ (Bezpieczeństwo i Higiena Zabawy). Nie chodziliśmy do prywatnego przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy, jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki.

Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy. Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, miód, spirytus i pierzyna. Dzięki temu nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za smarowanie dzieci spirytusem. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy. Oczywiście na czas. Powrót po bajce skutkował bezwzględnie karami.

Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo – jak zwykle. Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli już szkołę, to nie muszą już do niej wracać. Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji aby się tej sztuki nauczyć.


Zimą któryś ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy trochę się baliśmy. Dorośli nie wiedzieli, do czego służą kaski i ochraniacze. Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję (wtedy MO), żeby zakablować rodziców. Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a Milicja zajmowała się sprawami dorosłych.

Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali się od tego z daleka. Nikt z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka. W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać. Pies łaził z nami – bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał nam uwagi. Raz uwiązaliśmy psa na sznurku i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas później na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze. Mogliśmy dotykać inne zwierzęta. Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce.

Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie obsikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt nie mył po tej czynności rąk. Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić Dzień Dobry i nosić za nią zakupy. Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić Dzień Dobry. A każdy dorosły miał prawo na nas to Dzień Dobry wymusić. Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby. Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka. Za to potem robił nam bańki mydlane z dymem fajki w środku. Fajnie się dym później rozchodził po podłodze jak bańka pękła.

Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec postawił mu piwo. Do szkoły chodziliśmy półtora kilometra piechotą. Ojciec twierdził, że mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów. Musieliśmy znać tabliczkę mnożenia, pisać bezbłędnie (za 3 błędy nie zdawało się matury z polaka). Nikt nie znał pojęcia dysleksji, dysgrafii, dyskalkulii i kto wie jakiej tam jeszcze dys… Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot. Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym wieku. My również.

Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść. Jedliśmy też koks, szare mydło, Akron z apteki, gumy Donaldy, chleb masłem i solą, chleb ze śmietaną i cukrem, oranżadę do rozpuszczania oczywiście bez rozpuszczania, kredę, trawę, dziki rabarbar, mlecze, mszyce, gotowany bob, smażone kanie z lasu i pieczarki z łąki, podpłomyki, kartofle z parnika, surowe jajka, plastry słoniny, kwasiory/szczaw, kogel-mogel, lizaliśmy kwiatki od środka. Jak kogoś użarła przy tym pszczoła to pił 2 szklanki mleka i przykładał sobie zimną patelnię.

Ojciec za pomocą gwoździa pokazał, co to jest prąd w gniazdku. To nam wystarczyło na całe życie. Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz. Jak się ktoś skaleczył, to ranę polizał i przykładał liść babki. Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi, ciepłe mleko prosto od krowy, kranówkę, czasami syropy na alkoholu za śmietnikiem żeby mama nie widziała, lizaliśmy zaparowane szyby w autobusie i poręcze w bloku. Nikt się nie brzydził, nikt się nie rozchorował, nikt nie umarł. Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii.

Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd. Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem. Bawiliśmy się w klasy, podchody, chowanego, w dwa ognie, graliśmy w wojnę, w noża (oj krew się lała ), skakaliśmy z balkonu na kupę piachu, graliśmy w nogę, dziewczyny skakały w gumę, chłopaki też jak nikt nie widział. Oparzenia po opalaniu smarowaliśmy kefirem. Jak się głęboko skaleczyło to mama odkażała jodyną albo wodą utlenioną, szorowała ranę szczoteczką do zębów i przyklejała plaster. I tyle. Nikt nie umarł.

W wannie kąpało się całe rodzeństwo na raz, później tata w tej samej wodzie. Też nikt nie umarł. Podręczniki szanowaliśmy i wpisywaliśmy na ostatniej stronie imię, nazwisko i rocznik. Im starsza książka tym lepiej. Jak się poskarżyłeś mamie na nauczyciela to jeszcze w łeb dostałeś. Jedyny czas przed telewizorem to dobranocka. Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi, wolność była naszą własnością. Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie, koledzy ze starszej klasy, pani na świetlicy albo woźna jak już świetlica była zamknięta. Nasze mamy rodziły nasze rodzeństwo normalnie, a po powrocie ze szpitala nie przeżywały szoku poporodowego – codzienne obowiązki im na to nie pozwalały. Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami.

Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani. My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli jak nas należy „dobrze” wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.
A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!"

Znalazłem ten tekst w Internecie, autor nieznany! Jest to obezwładniająca ilustracja tego jak my byliśmy wychowywani wtedy a tym co się dzieje obecnie. Biedne te nasze wnuki!!!!!